HOME I KONCERTY I DOJAZD I O NAS I KONTAKT 

FLĄDER POP FESTIWAL
8-9.08.2003 Gdańsk-Plaża-Brzeźno


DZIEŃ 1, 08.08.2003 Piątek

wystąpili:
M994, BARTEK KALINOWSKI, HELICOBACTER, KEVIN ARNOLD, COLD FISH
DZIEŃ 2, 09.08.2003 Sobota
wystąpili:
Jazz Band Balic Horror, Szybkie Banany, Gdańsk 2000, Empty Bottles, Są Gorsi,
             Oranżada,
Jovan Jazz Project

DZIEŃ 1, 08.08.2003 Piątek
     Festiwal nie pozostanie w pamięci takim, jaki był - ale będzie taki, jaki go opiszemy. Na razie został skutecznie i miło zapowiedziany, i to przez osoby, które szanuję.
Mankamentem większości polskich imprez jest to, że stawia się na reklamę początkową (wiadomo - ludzi trzeba zaciągnąć), ale po imprezie wszystko jest już nieważne (ludzie przyszli, zespoły zagrały, kasa się zwróciła albo i nie, do domu, ew. do następnego roku - a pośrodku - pustynia niepamięci). Nikomu nie przyjdzie ochota się wysilić, podsumować swoją szczytną lub mniej szczytną ideę, opisać jakieś zjawisko pseudo-para-czy jakiekolwiek artystyczne. Wyjątkiem - imponująca duchem prawdziwego grania scena w Wołowie.
Czujemy się przyszywanymi wujkami idei Fląder POP Festiwal, dlatego POPstrykaliśmy go i opiszemy jak umiemy. Będzie żył. Już teraz. Ten pierwszy.

M994 - CZARNY KOŃ
Uważam, że rozpoczęło się kapitalnie. To chyba dzięki nim odczułem ten powiew festiwalu niezależnego. Właściwie zagrali jedną, ponad pół godzinną kompozycję, przeplataną wyłaniającym się bezbarwnym wokalem i infantylnymi tekstami. Ale instrumentalizm, rytmika, strojenie - wszystko docierało do mnie jak szaleństwa Velvet Underground i psychodelia Sonic Youth. Tym bardziej, że chłopaki nie używali przesterów - nie było to więc bolesne doświadczenie dla uszu. Naprawdę miło.

BARTEK KALINOWSKI - URWANY Z BAZUNY
Gdyby rzeczywiście wystąpiły z nim Pokemony, można byłoby go zakwalifikować do wartościowych pozycji. Ale jako że forma festiwalu jest otwarta - właściwie dla każdego było miejsce. Akurat w zestawie gitara akustyczna i wokal był to wykonawca najbardziej czytelny. I podobał się starszej publiczności. Stylistyka tekstów tradycyjnych, "o życiu", codzienności - to też jest potrzebne.

HELICOBACTER - REWOLUCJA PO RAZ N-TY
ZUS, papka telewizyjna, koszmar komunikacji miejskiej, Leszek Miller, samotne życie kobiety w okowach małżeństwa - jest to zestaw tematyczny, o którym można już pisać encyklopedie. Ale są odbiorcy, którzy uwielbiają takie zaangażowanie i ten styl przekazu. Gdzieś wśród publiczności usłyszałem, "trochę jak CKOD", rzeczywiście jest to podobny typ rewolucyjności, kiedy ma się lat 16-17 i chciałoby się "całe to gówno dookoła..". Tymczasem chłopcy są bardziej pod 30, ubierają się w kombinezony z demobilu (Che Guevara styl) i "lubią lato, bo zapraszają ich na festiwale, można sobie pograć - tak więc miłośnicy zaangażowania w rewolucję - na wszystko warto patrzeć z przymrużeniem oka. W końcu po prostu siedzimy sobie na piasku, pijemy browary i słuchamy muzyki.
Muzycznie momentami zahaczało o riffy i rytmikę RATM, na szczęście wokalista ma własny, charakterystyczny styl - jego przekaz był bardzo wyraźny. Formuła rytmicznego grania łatwych riffów - momentami "apteczarsko", w końcu "gdyńskość" zobowiązuje - mogła i podobała się publiczności - tyle, że sama nie zmieniała się po kolejnych kompozycjach. Po pięciu brnęła dalej - stąd pewna jednolitość i muzyczna monotematyczność. Co oczywiście też ma swoje zalety.

KEVIN ARNOLD - ZGIEŁK W BAJADERCE
Późna pora i wypite browary nie pozwoliły wokaliście uraczyć publiczności gęstymi zapowiedziami utworów, na szczęście set muzyczny wypracowany w serii ostatnich koncertów dał możliwość odsłuchania bogatego zestawu nastrojów. Nie obyło się bez zgiełku w stylu Jona Spencera, czy dyskotekowych rytmów Barry White'a. Były również ekstremalne klasyki pop w stylu "Farelki", pomieszane stylowo kompozycje łączące country i funky, psychodeliczne ballady i garażowe granie w stylu lat 60. Słowem - muzyczna bajaderka, która odstręcza zwolenników ujednoliconej stylistyki, ale w przypadku tego zespołu tworzy barwny amalgamat.
Zespół ciągle zaskakuje mnie burzeniem moich oczekiwań: czasem docierają do mnie absurdalne historie opowiadane w piosenkach, z płyty odbieram ładnie ułożony, indie-popowy zespół w iście amerykańskim stylu (Presidents of the USA), na koncercie atakuje mnie żywiołowość, zderzenie w pełnym biegu Pavement i Sonic Youth przy braku pewności, czy ktokolwiek przeżył.

COLD FISH - GWIAZDKA Z NIEBA
Festiwal pierwszego dnia podobał mi się choćby dlatego, że prezentował bardzo ciekawy zestaw wykonawców. Szkoda, że na końcu, ale chłopcy są młodzi - jeszcze się odkują. Jeżeli można mówić o klasycznym college-rocku - to właśnie oni. Niestety, po angielsku, ale poza tym, zróżnicowana rytmika, gitary pięknie grające do przodu, świetne melodie, dobry głos. Oprócz coverów Enrice Iglesiasa i Britney Spears, były momenty jak w klasycznym The Police, elementy country, gdzieniegdzie zaplątywały się riffy Placebo. Przydałoby się więcej ogrania koncertowego, ale darcie mordy na dwa wokale do wtóru z szalejącymi gitarami wywoływało we mnie dreszcz EMO-cji, jakie odbieram słuchając moich ulubionych wykonawców zza wielkiej wody.

DESZCZ WRAŻEŃ
Skończyło się w samą porę, długo po północy, nastroje opadły, nikt nie dostał po mordzie, zaczęło trochę kropić, krajoznawcza przejażdżka do domu nocnym autobusem. Niestety, rano pozostało uczucie ciężkiej głowy. Na szczęście, dziś wieczorem znowu będzie można się napić na plaży i posłuchać szaleńczego zestawu zespołów. Już szykuję się na Szybkie Banany!


DZIEŃ 2, 09.08.2003 Sobota

Drugi dzień zapowiadał się niezwykle interesująco - choć pogoda była mniej zachęcająca, zrobiło się pochmurno, a wiatr znad morza nie dawał za wygraną. Pomimo tych negatywnych aspektów pogodowych, pod sceną zameldowała się pokaźna grupa publiczności.

Pierwszy na scenie zainstalował się Jazz Band Balic Horror. Ta trzyosobowa formacja zaprezentowała niezwykle interesującą mieszankę jazzu podpartą duża dawką ciekawych improwizacji. Klimat nadmorski rozwinął się niesamowicie serwując (surfując!) nam przedsmak wieczoru.

Następną formacją były Szybkie Banany - to zaostrzyło apetyt na muzykę, zwłaszcza tych osób, które przepadają za bezkompromisowością dobrego i szybkiego rock'n'rolla. Formacja doskonale czuje się w tym, co robią, grając niezwykle energetycznie i pozytywnie.

Poruszeni bogactwem dźwięków przez Jazz Band Balic Horror i nasyceni energią Szybkich Bananów oczekiwaliśmy na kolejną gwiazdę wieczoru. Na scenie zainstalował się Gdańsk 2000. Nastąpiła eksplozja leniwych bitów Paulusa przeplatanych dźwiękami saksofonu, gitary i perkusji Krzyśka Topolskiego. Zrobiło się niemalże chill-out-owo, umysły odpoczywały tonąc w rozkoszach dźwiękowych.

Chwila przerwy i na scenie pojawił się zespół Empty Bottles. Ciężkie energetyczne uderzenia dźwięków selektywnego rocka. Energia płynęła z głośników jak tsunami (bez wątpienia nikt na festiwalu nie wydobył z siebie więcej decybeli). Megi z wiosłem (czytaj: wokalistka grająca jednocześnie na gitarze) zadbała o niebanalne show - ale tego dnia wyraźnie zabrakło jej ekspresji.

Uczta muzyczna była na półmetku. Dźwięk po występie "butelek" rozbiegł się po tafli zatoki, a na scenie zaczęli pojawiać się muzycy z Są Gorsi. Po dłuższej przerwie do uszu dobiegły miękkie dźwięki basu wspomagane instrumentami klawiszowymi, całość konsolidowały prowokujące teksty wokalisty - Łaty. Publiczność pod sceną zaczęła się rozgrzewać pulsując w takt muzyki - nie było mowy o jakimkolwiek oddziaływaniu chłodnego wiatru znad morza.

Tego dnia był również przewidziany gość z Otwocka - Oranżada. Panowie zbudowali lekko psychodeliczny klimat doskonale wpasowujący się swoją motorycznością do całości wieczoru. Niezwykle ciekawy materiał nie pozwolił ani na chwilę na wytchnienie. Głowy wypełniły się tysiącami dźwiękowych obrazów balansując na granicy szaleństwa - bez dwóch zdań to danie było niezwykle smakowite.

I jakby na deser zaraz po Oranżadzie na scenie zainstalował się Jovan Jazz Project. Była to ostatnia formacja tej edycji festiwalu. Panowie zaprezentowali niezwykłe dźwięki, które ciężko opisać słowami - przenikające gdzieś w podświadomość, błądzące po falach morskich. Powoli robiło się późno, na plaży było coraz mniej osób, do końca pozostali nieliczni.

Festiwal zgromadził bardzo ciekawy zestaw twórców - przekrojowy, niezwykle różnorodny - nawet wybredny słuchacz mógł znaleźć chwilę dla siebie. Całość dowodzi faktu, iż mamy niezwykle interesujące formacje prezentujące bogactwo stylistyki - niestety nikt tego jakby nie zauważa, a może warto pokazać, iż w Polsce gra się naprawdę ciekawą muzykę.

Mam nadzieję, że ten i następne Festiwale Fląder POP wskażą szerszej opinii publicznej, iż są zespoły, na które warto zwrócić uwagę.


 
   

Tombe 2003